Drugi z trzech wpisów na temat Dla kogo jest analiza kolorystyczna, a dla kogo nie.
Pewnego dnia Pod Baranami spotkałam Jolę. Mój Miły zniknął w toalecie, a ja wpadłam na moją idolkę, guru i niesłychanie barwną osobowość. Ona chyba też się ucieszyła. Dwie samotne babki w kinie – tak to może wyglądało przez jakieś trzy minuty. Chwilkę rozmowy przerwał powrót Miłego i zaraz potem padło: „Wiedziałam, że nie jesteś na tyle odważna, żeby sama przyjść do kina.” Moja ówczesna dwudziestoparoletnia duma została mocno nadszarpnięta i zdaje się, że to był początek sporego kryzysu znajomości. Ale co mają do siebie analiza kolorystyczna i odwaga? Z pewnością są w jakiejś relacji, bo do noszenia swoich kolorów potrzeba pewnego rodzaj odwagi. Choć nie ma ona nic wspólnego z brawurą.
Smok, bazyliszek i...
Przyjście do kina w pojedynkę nie przypomina walki ze smokiem. Przyjście na analizę kolorystyczną raczej też nie. Ja osobiście na pewno smoka nie przypominam. A jeśli ktoś już się uprze, to raczej smoka miniaturkę: metr sześćdziesiąt długości. Zupełnie niegroźnego, który sadza w fotelu, robi herbatę, macha skrzydłami chust. Zamiast ognia używam softboxów z żarówkami pełnospektralnymi. To mocne światło, ale 90% analizowanych osób nie zamienia się w słup ognia ani w kamień. Przepraszam, to bazyliszek zamieniał spojrzeniem w kamień, a słup był z soli i pochodzi z jeszcze starszej Księgi…
A jednak potrzebna jest odwaga. Nie ta brawurowa, ciesząca się z adrenaliny. Nie chodzi o walkę ze smokiem zewnętrznym i nawet o udowodnienie wszystkim dookoła, że jestem piękną kobietą / bardzo atrakcyjnym mężczyzną – choć otoczenie rzeczywiście zmienia opinię na nasz temat i zmienia sposób traktowania nas.
Chodzi bardziej o wewnętrznego bazyliszka, który wygląda z głębi lustra. Może nasuwa się tu kwestia finansów. Cena analizy kolorystycznej, jak kiedyś usłyszałam, waha się pomiędzy ceną za 2 butelki naprawdę dobrego wina a kwotą, jaką trzeba zapłacić za skórzane kozaki niezłej marki albo ceną wełnianego płaszcza na zimę. Wprawdzie to się robi raz w życiu, jeśli konsultantka kolorystyczna daje gwarancję, że ustali prawidłowo typ urody za pierwszym razem albo powtórzy usługę gratis (ja daję). Ale nawet nie o ten typ potwora mi chodzi.
Odwaga
Potrzeba odwagi, żeby zgodzić się, żeby dopuścić do siebie myśl, że to kim już jestem, jak wyglądam – właśnie teraz – jest niezwykłe. Dobrze wiem, że trudno jest w to uwierzyć dojrzałej kobiecie. Że trudno jest w to uwierzyć młodej kobiecie. Mnie samej, mimo bycia certyfikowanym doradcą wizerunku. Młodszym dzieciom jest prościej. Od innych osób słyszę: Naprawdę ciociu? Ktoś powiedział: Myślę, że parę lat temu byłoby dużo lepiej. Albo: Wiesz, kiedy to był jeszcze szpak… A ja mam ciarki na plecach, patrząc na te twarze tchnące spokojem i siłą, na te jaśniejące włosy.
Odwaga tkwi w tym, że można zrezygnować ze stawiania innym przeszkód w dostępie do siebie. I choć może praktykujemy to duchowo, to można tę otwartość także przełożyć na wygląd. Nie, nie chodzi o ekshibicjonizm i podkreślanie niedoskonałości cery. Chodzi raczej o ukazanie innym wielobarwności swoich oczu. Rezygnację z ukrywania się za wyglądem, który upodabnia mnie do innych. Bo nawet nosząc ubrania zgodne z dress code, który panuje w mojej pracy czy moim środowisku, mogę wybrać te, w których widać przede wszystkim mnie. Nie muszę chować się za niewyraźnością czy przerysowaniem, jak za szybą z hartowanego szkła.
Zwyczajnie pokazać siebie
Jest dużo odwagi w zwykłym pokazaniu siebie. Mnie osobiście nadal tężeje twarz, kiedy ktoś próbuje mi zrobić zdjęcie. I chociaż znajomy fotograf mówi, że to mają wszyscy, to przecież chciałabym się oswoić z sytuacją bycia widzianym. Pamiętam swoje dzikie nastoletnie reakcje na to, kiedy ktoś głośno zwrócił uwagę na element mojego stroju. I pamiętam, jak w naszym pięknym kraju zwykle odpowiada się na komplementy.
Nie, nie chodzi mi też o brawurowy wizerunek. O pewnych kolorach mówi się „odważne”. I, jeśli właśnie one okażą się należeć do Twojej palety, to odwagą będzie je nosić. Choć dla Twojego otoczenia całość będzie wyglądać zupełnie normalnie. Dopiero po zanalizowaniu mojej mamy uświadomiłam sobie, że jej ulubione żółte bluzki są przecież bardzo intensywne. Że na kimś o innym typie urody to naprawdę byłyby brawurowe kolory. Z ciepłym uśmiechem słyszę, jak moja odważna mama zaczyna myśleć o czerwieni i znajduje szal w kolorze fuksji.
Równie dużą odwagą będzie nosić stonowane kolory, jeśli okażą się Twoje. Choć tak zniuansowane i subtelne, łatwo przypiąć im łatkę. Łatwo, kiedy nie są na Tobie. Bo dopiero w połączeniu z całą osobą odkrywa się ich urok. Moja przyjaciółka przez długie miesiące dojrzewała do noszenia tych spokojnych futer kreta (kolor nazywany też taupe), szarości skóry słonia, stonowanej czerwieni. Zawsze kiedy ją widzę, znów zaskakuje mnie ten francuski szyk, połączenie prostoty i wyrafinowania. Zaskakuje mnie to, że widzę ją tak bardzo wyraźnie i cały jej wygląd tchnie nieuchwytnym urokiem.
Zwyczajnie zobaczyć siebie
Dla mnie odwagą jest uwierzyć w moje jasne kolory, które kojarzą się z dzieciństwem i sielskością. Uwierzyć, że ta różowa szminka wystarczy, że nie trzeba więcej. Że zielony groszek i bławatek mogą komunikować piękno dojrzałej, prawdziwej kobiety. Musiałam jeszcze raz obejrzeć Zaklętą w sokoła, żeby w ogóle zobaczyć urok Jasnego Lata. Gra tam młodziutka Michelle Pfeifer, która prawdopodobnie reprezentuje ten typ urody.
Odwagą jest nauczyć się widzieć, że ta znajoma twarz w lustrze ma wszystko, czego potrzeba. Że jest tam charakter i siła. I tajemnica. Zaufać, że mój wygląd wyszedł Bogu naprawdę dobrze. Bo chyba zaufanie albo coś w rodzaju uspokojenia jest podstawą patrzenia. Trzeba stanąć, żeby się rozejrzeć.
Odwagą jest też przyznać, że tak naprawdę nie wiem, co do mnie pasuje. A potem potrzeba odwagi, żeby zaufać komuś innemu. Nie tej niemądrej pochopności, kiedy na oślep rezygnujemy z decydowania o sobie nawet w sprawach takich – wydawałoby się błahych – jak wygląd. Bywa, że ktoś sugeruje kolor włosów czy fryzurę, a potem siłą przyzwyczajenia…
Ale wybrać kogoś na spokojnie. (Tak, szykuję wpis na temat Jak wybrać usługę analizy kolorystycznej?) Jak wybiera się autorytet: z namysłem i przyglądając się. Chociaż doradca kolorystyczny jest tu raczej przewodnikiem albo nawet zwyczajnie: trenerem. Trenerem patrzenia. Z kolorami nigdy nic nie wiadomo, dopóki się ich nie zobaczy w działaniu – jak one na kimś konkretnym zagrają. Dlatego ja sama jestem zaskoczona wynikiem, nawet jeśli czegoś się spodziewałam. W analizie kolorystycznej nie chodzi o „Niech pani ze mnie coś zrobi”. Raczej: „Niech mi pani pokaże”. No i pokazuję – także samej sobie.
Odwaga to też pewien luksus. Ale o tym już było. Ciąg dalszy będzie o posiadaniu klasy.
A dla Ciebie czym jest odwaga w wyglądzie? Jakie dwie odważne rzeczy mogłabyś dzisiaj zrobić? Podziel się swoimi myślami w komentarzu.
Zdjęcia do wpisu: Andrea Piacquadio z Pexels.
Czytaj dalej...
Inne posty z serii Dla kogo jest analiza kolorystyczna, a dla kogo nie? czyli o trochę niekonwencjonalnym podejściu do pojęć takich jak:
Wpis o tym, co można osiągnąć w wyglądzie dzięki analizie kolorystycznej, jest tu:
Ha, przypomniało mi się, jak będąc na studiach poszłam sama na jeden z filmów festiwalu Sputnik. Opowiedziałam później o tym mojemu (byłemu już) chłopakowi, który stwierdził, że to dziwne iść samej do kina 😀
Dla mnie odwagą w wyglądzie jest chodzenie na uroczystości rodzinne do moich teściów w spodniach. W rodzinie mojego męża kobiety chodzą w spódnicach nawet na co dzień, nie mówiąc już o świątecznym obiedzie. Co prawda nie gryzą tam za to, ale mam poczucie łamania określonego dress codu i bycia „inną”. A do bycia inną chyba zawsze potrzeba odwagi.
Moim zdaniem kobieta jest najbardziej widoczna i dostępna na środkowym zdjęciu. Zgadłam?
Mag_da, dla mnie wtedy to nie był wymiar jakiejś odwagi, chociaż nawet pójście na kawę w pojedynkę może komuś wydać się „dziwne”. Fajna opowieść i ta ze spodniami też. Dzięki za podzielenie się.
Wklejając te zdjęcia, także postawiłam na środkowe: widać kolor oczu, kolor włosów jest niesamowity, brew jest nie tylko zarysowana, ale też ma swój kolor, cera lekko odbija światło, ale się nie „świeci”. Nawet rysy twarzy wyglądają trochę inaczej. Zgrabniej.